Liczba wyświetleń: 1449W nagranej ukradkiem rozmowie Sławomir Neumann, szef klubu PO-KO, porównał KOD do pospolitego ruszenia: „Możesz mieć tysiąc ludzi, bez organizacji są niczym. Możesz mieć stu żołnierzy, którzy są kurwa spartanami i wyjebią ten tysiąc w kosmos. Pospolite ruszenia w Polsce kończyły się tym, że się napili na końcu Sejmu, kurwa. Jak szło wojsko zaciężne przeciwnika, to wypierdalali do domu. Taki jest KOD”. Wszyscy myślą, że obraził KOD, a on obraził pospolite świadomości polskiej, kształtowanej przez kulawą historiografię, panuje zdeformowany, karykaturalny w istocie obraz dawnej Rzeczypospolitej. Ponieważ szlachta polska miała nastawienie pacyfistyczne i nie rzucała się do walki na każde skinienie królów zasiadających na tronie polskim, pokutują do dziś tezy jakoby szlachta nie chciała łożyć na porządne wojsko, a sama tworzyła siły nieudolne. Wszak wszyscy „wiemy”, że dobry żołnierz to ten, co nie zadaje pytań, lecz dzielnie wykonuje rozkazy, wszak wszyscy „wiemy”, że „kupą mości panowie” to nie działa. W dawnej Rzeczypospolitej panowała zasada, że dobry żołnierz to ten, co bije się w słusznej sprawie. Jeśli szlachta miała przekonanie, że sprawa jest słuszna, to walczyła i zwyciężała. Nie tylko z dobrze zorganizowanymi zaciężnymi, ale i będąc w wiecie o tym, bo o wielkich zwycięstwach pospolitego ruszenia nie uczycie się w szkołach. Tam uczą was, że zła szlachta torpedowała politykę królów, „którzy chcieli dobrze”, i przez to Polska upadła. Królocentryczne banialuki. Dziedzictwo Rzeczypospolitej odzyskamy dopiero wówczas, gdy odwrócimy optykę patrzenia z królów (na ogół cudzoziemskich) na polską pospolite ruszenie ma fatalną opinię z jednego podstawowego powodu: nie dawało ono żadnych możliwości do podbojów. Było służbą obywatelską tylko w granicach państwa. Tymczasem typowy historyk ekscytuje się wizją króla idącego na Moskwę czy broniącego Wiednia, nie mówiąc już o podbojach kolonialnych, jakie dokonywały państwa zachodnie. Ach, gdyby tak nasza szlachta sypnęła grosiwem na rzecz państwa, to jeden król z drugim mogliby zbudować silną zawodową armię, dzięki której chwyciliby za twarz całe go samowolne towarzystwo i dokonalibyśmy wspaniałych podbojów na nasza szlachta myślała zupełnie innymi kategoriami. Stworzyli państwo, w którym najwięcej było wolności, równości i braterstwa (na ówczesne europejskie standardy!), które urodziło Mikołaja Kopernika i które przetrwało kilka stuleci. Stwórzmy coś porównywalnego cywilizacyjnie, wówczas będziemy mogli brać się za krytykę dawnej powszechnym mniemaniom, pospolite ruszenie odnosiło triumfy przez całe stulecia. Oto kilka z wiek – pospolite ruszenie rozbija krzyżakówBitwa pod Grunwaldem to dla wszystkich wielki sukces Jagiełły, podczas kiedy to największy w naszych dziejach sukces właśnie pospolitego ruszenia. Historyk wojskowości polskiej, Konstanty Górski, pisał w 1894: „Bitwa pod Grunwaldem była szczytem rozwoju pospolitego ruszenia i rozkwitem ducha bohaterskiego w całej masie polskiej szlachty.”Grunwald przykrył jeszcze efektowniejszy sukces pospolitego ruszenia w bitwie pod Koronowem z 10 października 1410 roku. Pod Grunwaldem siły polsko-litewskie miały przewagę liczebną, zaś pod Koronowem 2 tysiące pospolitego ruszenia pod dowództwem wojewody poznańskiego Sędziwoja z Ostroroga oraz marszałka nadwornego Piotra Niedźwiedzkiego pokonało 4-tysięczną armię krzyżacką Michała Küchmeistera von Sternberg. W świadomości zbiorowej, po zwycięstwie pod Grunwaldem, doszło do nieudanego oblężenia Malborka, a następnie zawarcia pokoju w Toruniu. Tymczasem po Grunwaldzie Jagiełło pozwolił krzyżakom na odbudowę armii. Krzyżacy odzyskali kontrolę nad większością swoich terytoriów, a po nadejściu posiłków z Inflant i Nowej Marchii znów mogli grozić Kujawom. Zaledwie trzy miesiące pod Grunwaldzie krzyżacy przeszli do kontrofensywy. Pod Koronowem pospolite ruszenie rozbiło ową armię idącą z Rzeszy. Naczelny wódz armii krzyżackiej został wzięty do niewoli. W kronikach Jan Długosz tak pisze o tym zwycięstwie: „Wśród biegłych w sztuce wojennej ta bitwa i zwycięstwo odniesione z powodu wytrwałej i zawziętej walki z jednej i drugiej strony uchodziło za znaczniejsze, sławniejsze i wspanialsze od wielkiej bitwy stoczonej w tym roku w dzień Rozeznania Apostołów pod Grunwaldem. (…) jeżeli się weźmie pod uwagę niebezpieczeństwo, zapał i wytrwałość w walce, zwycięstwo walczących tutaj należy stawiać wyżej od grunwaldzkiego. (…) wielkość i rozgłos tego zwycięstwa można najlepiej ocenić po tym, że po wspomnianej bitwie Krzyżacy i ich dowódcy przez wiele lat nie odważyli się nigdy podjąć słusznej walki z Polakami lub wszcząć wojny, poprzestając jedynie na drobnych utarczkach. (…) Fakt, że pod Koronowem rozbita została jedna z trzech armii krzyżackich, co pociągnęło za sobą złamanie całego planu ofensywnego Zakonu”.To po Koronowie zawarto pokój toruński. Na jego mocy Zakon został zmuszony do zapłaty Polsce odszkodowania w wysokości 100 tysięcy kop groszy czeskich, czyli ok. 120 ton czystego srebra, czyli na dzisiejsze: 2 miliardów dolarów. To była olbrzymia kwota. Krzyżacy musieli się zadłużyć w całej Europie. Dodatkowo musieli łupić podatkami poddanych. W efekcie kilka dekad później miasta pruskie same poprosiły o przyłączenie do Polski. Zakon niemiecki przez wiek cały walczył z owym zadłużeniem, aż w końcu musieli zamknąć firmę. Ponieważ długi mieli u cesarza i książąt Rzeszy, więc ci nie chcieli uznać likwidacji zadłużonego Zakonu poprzez ucieczkę w luteranizm. I tak doszło do Hołdu Pruskiego w Polska za trzecią część owego odszkodowania (37 tysięcy kop) w 1412 roku wzięła od cesarza niemieckiego Spisz, czyli strategiczne ziemie na granicy polsko-węgierskiej. W czasie potopu szwedzkiego to właśnie Spisz był głównym bastionem polskiego oporu, który doprowadził do wyparcia najeźdźcy. I to właśnie Spisz został przez Austriaków zagarnięty jako pierwszy w czasie wiek – pospolite ruszenie pokonuje TatarówNa początku Złotego Wieku pospolite ruszenie wygrało dwie wielkie bitwy przeciwko Tatarom z Chanatu Krymskiego. W 1506 roku w bitwie pod Kleckiem miało miejsce zwycięstwo wojsk polsko-litewskich, złożonych w zdecydowanej większości z pospolitego ruszenia, nad Tatarami, które doprowadziło do uwolnienia 40 tysięcy jasyru oraz zdobycia 30 tysięcy koni. Wojskiem Rzeczypospolitej dowodził Gliński — to ród o pochodzeniu większe zwycięstwo miało miejsce pod Łopusznem 28 kwietnia 1512 roku nad przeważającymi siłami tatarskimi. W serwisie czytamy: „Na polu bitwy dowiodło swej wartości bojowej wołyńskie pospolite ruszenie, któremu przydzielono najtrudniejsze zadania. Jego żołnierze — pod silnym ostrzałem, ze wszystkich kierunków przyparci do ściany lasu — zdołali utrzymać pozycje.”XVII wiek – pospolite ruszenie pokonuje SzwedówNajcięższą wojną Rzeczypospolitej szlacheckiej był Potop Szwedzki. Szczytowym osiągnięciem wojsk polskich w czasie tej wojny była Bitwa pod Lubrzem, kiedy pospolite ruszenie rozgromiło wielokrotnie silniejszą armię głos specjaliście dr. Radosławowi Sikorze, historykowi dawnej wojskowości, który w tekście „Większe niż Kircholm to zwycięstwo?” pisze: „Szczytowym osiągnięciem wojsk polskich w czasie szwedzkiego potopu była bitwa, która uległa niemal całkowitemu zapomnieniu. Doszło do niej w nocy z 11 na 12 września 1656 roku we wsi Lubrze nad rzeką Wartą”. Pospolite ruszenie, którym dowodził wojewoda kaliski Andrzej Karol Grudziński, wzięło z zaskoczenia i w zasadzie zlikwidowało sześciokrotnie większe siły nieprzyjaciela. Do bitwy doszło, gdyż Polacy posiadali błędne informacje o liczebności wojsk przeciwnika. Jak pisał francuski sekretarz polskiej królowej, Pierre des Noyers: „Gdyby nasi byli wiedzieli istotną siłę nieprzyjaciela, zapewne by niebyli na niego uderzyli, lecz w mniemaniu, że ich tylko jest dwustu, rozpoczęli walkę, pewni będąc zwycięstwa; byliby ich nawet znieśli, chociaż jeszcze raz liczniejszych, tak im przekonanie zwycięstwa dodawało odwagi.” Generał, który dowodził Szwedami, uciekł, lecz został zatłuczony kijami przez polskich ruszenie kończy panowanie WazówNajsłynniejszym wodzem Rzeczypospolitej pozostaje Jan III Sobieski, „Lew Lechistanu”, triumfator spod Wiednia. Jego najbardziej spektakularną porażką wojskową była bitwa, którą stoczył przeciwko polskiemu pospolitemu lipca 1666 roku doszło do wielkiej bitwy pod Mątwami, w której pospolite ruszenie Jerzego Sebastiana Lubomirskiego w walnej bitwie rozgromiło znacznie silniejsze wojska królewskie Jana Kazimierza Wazy, którymi dowodzili poza królem hetmani Sobieski, Pac i Potocki. Historycy do dziś odsądzają Lubomirskiego od czci za to zwycięstwo, podkreślając, że doprowadził do bitwy bratobójczej w której nie tylko wyginął „kwiat rycerstwa polskiego”, ale i na dodatek zablokowano „dzieło reform Rzeczypospolitej”. Nasi historycy w dużej części nie lubią i nie rozumieją demokracji szlacheckiej. Znacznie bardziej imponuje im francuski absolutyzm czy prusacki ordnung. Stąd psucie państwa polegające na rozkładaniu demokracji szlacheckiej jest nazbyt często opisywane neutralnie jako reformy czy naprawianie. Prowadzi to niestety do tego, że za polską historię uchodzi dziś zbiór opinii frakcji królewskiej. Nie umacnianie demokracji, lecz umacnianie monarchii jest poczytywane za stan pożądany. Dlaczego? Bo wszyscy tak istocie Rokosz Lubomirskiego nie zablokował „dzieła reform”, lecz skończył największe fatum Rzeczypospolitej: panowanie szwedzkiej dynastii Wazów w Polsce. Wazowie nie lubili ani Polski ani Polaków. Stale wikłali nasz kraj w coraz to nowe konflikty tak zewnętrzne, jak i co gorsza wewnętrzne. Prowadzili destruktywną politykę personalną w obsadzaniu stanowisk państwowych. To oni a nie szlachta prowadzili systematyczny rozkład kraju. Szlachcie i magnatom takim jak Lubomirski zawdzięczamy to, że upadek nastąpił nie w XVII, lecz wiek demokracji szlacheckiej król nie był tym, czym w monarchiach, czyli głównym ośrodkiem władzy, był czymś w rodzaju prezydenta. Główna władza realnie leżała w rękach narodu, czyli sejmików. Jeśli szlachcic na zagrodzie równy był wojewodzie, to magnat na zagrodzie równy był królowi. Stanowisko to nie było głównym ośrodkiem władzy, lecz głównym mechanizmem gry międzynarodowej Rzeczypospolitej. Zamysł zapraszania na polski tron cudzoziemców, by zyskać w ten sposób pasy transmisyjne oddziaływania polskiej demokracji na inne kraje europejskie, był słuszny, ale nader perturbacyjny i w ostateczności kosztował Polskę upadek. Cudzoziemscy królowie nie rozumieli tego awangardowego ustroju i dążyli do tego, by tak jak za granicą scentralizować władzę w ręku króla. Stąd głosy propagandystów frakcji dworskiej, takich jak Piotr Skarga, by „naprawić” Rzeczpospolitą, czyli znieść owej naprawy nazwano elegancko jako zastąpienie wolnej elekcji, elekcją vivente rege, czyli „za życia króla”. Chodziło de facto o to, czy króla naznaczać będzie urzędujący król czy szlachta. O ile w pierwszym okresie panowania Wazów dwór realizował politykę szwedzką, następnie austriacką, o tyle w późnym okresie panowania tej dynastii dominowała tam już polityka francuska, której głównym spiritus movens była księżna francuska Ludwika Maria Gonzaga, która została żoną zarówno króla Władysława IV Wazy, jak i Jana Kazimierza. Ponieważ naród szlachecki nie cierpiał destruktywnej dla Polski Gonzagi, więc naturalnie nasi historycy bardzo ją cenią. To ona była główną podżegaczką do obalenia demokracji szlacheckiej, gdyż dążyła do wyniesienia do trwałej władzy w Polsce swojej francuskiej familii. Jej projekt elekcji vivente rege, który forsował posłuszny jej Jan Kazimierz, prowadzić miał do obsadzenia na tronie Polski, za życia króla Jana Kazimierza, księcia d’Enghien, Henryka Juliusza Burbona, syna Kondeusza. (zob. „Ludwika Maria Gonzaga — ambitna żona dwóch Wazów”. Nawet stojący po stronie króla Jan Pasek w swoich pamiętnikach tak to podsumowywał: „zawziętość i praktyki Ludwiki królowej, Francuzki, że koniecznie do wolności naszych chce wprowadzić galicyzm przez wprowadzenie na królestwo jakiegoś fircyka francuskiego”.Kim był ów fircyk? Można o tym przeczytać w tekście „The Insanity of Henri Jules de Bourbon-Condé”. Książę cierpiał na regularne halucynacje. Raz wydawało mu się, że jest zającem, zakazywał wówczas używania dzwonów kościelnych w obawie przed swą ucieczką do lasu. Innym razem wydawało mu się, że jest rośliną i jak wszystkie rośliny kazał się podlewać. Potem znów uroił sobie, że umarł, więc przestał jeść, w efekcie czego wychudł jak szczapa. Najczęściej jednak roił, że jest nietoperzem. W 1673 roku został generałem-lejtnantem wojsk francuskich, lecz nie posiadał talentów militarnych, najlepiej wychodziło mu bicie własnej żony. To właśnie on miał być „naprawą Rzeczypospolitej”.Opcji tej sprzeciwiała się szlachta oraz Lubomirski, który był człowiekiem na tyle zasłużonym i powszechnie szanowanym, że był naturalnym kandydatem na kolejnego króla. Pierwszego „króla Piasta” demokracji szlacheckiej. Frakcja dworska pod komendą Ludwiki Gonzagi zdawała sobie z tego sprawę i dążyła do marginalizacji zatem był ten, co miał zablokować „dzieło naprawy Rzeczypospolitej”? Wykształcony na Akademii Krakowskiej, a następnie w Bawarii, Niderlandach, Anglii, Francji i Włoszech. Jego siła opierała się na Spiszu, tym właśnie, które posiadła Polska wskutek zwycięstwa pospolitego ruszenia nad krzyżakami. W swoim dominium starał się demokratyzować życie społeczne i gospodarcze, specjalne uprawnienia nadawał nie tylko wysoko urodzonym, ale i zwykłym poddanym. W 1650 roku został marszałkiem wielkim koronnym, czyli pierwszym ministrem. W owym czasie Gonzaga wprowadziła jedną ze swych reform „naprawy” państwa: zwyczaj sprzedawania urzędów. Gdy więc w tymże roku podkanclerzym koronnym został Hieronim Radziejowski, Lubomirski otwarcie oskarżył go o korupcję. Podobnie sprzeciwiał się także królewskiemu projektowi dewaluacji polskiej monety. Dwór wytrwale jątrzył na Ukrainie, co doprowadziło do powstań kozackich. Lubomirski opowiadał się przeciwko planom totalnego zniszczenia i podboju Kozaków, co musiałoby prowadzić do stałej destabilizacji wschodu Rzeczypospolitej. Jeśli upokorzysz pokonanego, będzie knuł i nadal się buntował (vide Niemcy po I wojnie). Tego na Ukrainie uniknąć chciał polityczny wyglądał wówczas mniej więcej tak, że po jednej stronie był król i magnateria, a po drugiej szlachta i Lubomirski. Kiedy jednak spadł na Polskę potop szwedzki, magnaci rychło złożyli przysięgę wierności Karolowi Gustawowi, podczas gdy Lubomirski jako jeden z niewielu pozostał lojalny tutaj, że potop szwedzki nie byłby możliwy bez głupoty Jana Kazimierza i wbrew sienkiewiczowskim mitom nie można postrzegać czarno-biało stron tego konfliktu w pierwszej jego fazie. W czasie powstania Chmielnickiego, Radziejowski napisał do królowej skargę, że pan król uwiódł mu żonę, Elżbietę Słuszczankę, a poza tym jest nieudacznikiem o wyjątkowo podłym charakterze. W efekcie Elżbieta, która była dziedziczką jednego z największych majątków w Rzeczypospolitej, postanowiła pozbyć się męża-rogacza i zażądała rozwodu. Problem w tym, że Radziejowskiego poślubiła bez intercyzy, więc nie dało się go łatwo wysiudać. Z pomocą przyszedł król, który przekupiwszy najznaczniejszych senatorów sprokurował Radziejowskiemu proces polityczny na którym skazano go na śmierć i konfiskatę majątku. W efekcie Elżbieta, zwana „drapieżną tygrysicą”, wzięła rozwód razem z majątkiem. W 1652 roku Radziejowski uciekł za granicę i jeździł po dworach Europy szukając sojuszników przeciwko Janowi Kazimierzowi. Posłuch znalazł w Szwecji, gdzie począł montować sojusz pomiędzy Szwecją, Kozaczyzną a Siedmiogrodem przeciwko Janowi Kazimierzowi. W ten sposób doszło do potopu szwedzkiego. Karol Gustaw miał oczywiście swoje powody do najazdu na Polskę, lecz gruntowne informacje o sytuacji wewnętrznej w państwie dostarczone przez najwyższego urzędnika miały tutaj znaczenie fundamentalne. To właśnie Radziejowski był pośrednikiem między szlachtą polską a królem szwedzkim. Poddanie się Szwedom pod Ujściem bez walki opisywane jest dziś jako zdrada, choć w istocie była to jedynie chęć wymiany króla: zamiana nieudolnego króla o szwedzkiej proweniencji na znacznie sprawniejszego króla szwedzkiego. Mając Radziejowskiego Szwedzi doskonale wiedzieli, że Jan Kazimierz nie cieszy się poparciem narodu, więc nie będzie wielu chętnych, by go bronić. Musiało minąć nieco czasu, by Szwedzi napotkali realny opór. Kluczowa w tym zasługa właśnie Lubomirskiego. Sienkiewicz to zdeformował ukazując, że liderem oporu był Rzeczpospolita uporała się ze Szwedami, pozostał problem z potopem rosyjskim od wschodu. I znowu główne skrzypce w rozwiązaniu tego problemu grał Lubomirski. To on właśnie w wielkiej bitwie pod Cudnowem trwającej od 14 października do 2 listopada 1660 roku rozgromił wojska rosyjskie Szeremietiewa, co zapewniło Rzeczypospolitej spokój na wschodniej granicy na wiele lat. W ocenie Kłaczewskiego, historyka wojskowości, była to jedna z najsprawniej przeprowadzonych akcji militarnych w siedemnastowiecznej Europie, mimo tego została wyparta ze świadomości w kraju wyglądała wówczas tak, że po jednej stronie mieliśmy skompromitowanego króla, którego winić można było za potop szwedzki. Z drugiej strony był Lubomirski, bohaterski oswobodziciel od Szwedów i Rosjan. Był on żelaznym kandydatem na kolejnego króla i wygrałby w cuglach demokratyczne wybory. Stąd właśnie próba „uzdrowienia demokracji” poprzez jej likwidację, czyli próba zamachu stanu Gonzagi, która z pominięciem głosu narodu postanowiła wkręcić Polsce króla francuskiego, chorego psychicznie Kondeusza. Ten absurd historycy nazywają dziś „projektem naprawy Rzeczypospolitej”. Źródłem tej pseudonaukowej tezy wielu historyków są bardziej sienkiewiczowskie mity aniżeli trzeźwa ocena zablokował ową „reformę” za co miał zapłacić cenę najwyższą. W 1664 roku Jan Kazimierz powtórzył manewr z Radziejowskim. Sprokurował przeciwko niemu proces polityczny w którym skazano go na śmierć i konfiskatę majątku. Błąd polegał na tym, że niesprawiedliwość na Radziejowskim szlachtę zirytowała, ale się udała, bo widzieli w nim skorumpowanego urzędnika. Nie da się natomiast skazać na śmierć tego za którym stoi naród. Lubomirski zwołał pospolite ruszenie, które w 1665 roku pokonało przeważające siły królewskie w bitwie pod Częstochową. Mimo porażki król nie ustąpił. W efekcie rok później doszło do bitwy pod Mątwami, która tym razem zakończyła się nie pokonaniem armii króla, lecz jej się dziś, że zginął wówczas kwiat rycerstwa polskiego i zatrzymano „dzieło naprawy”, przez co Polska upadła. Na antenie Polskiego Radia prof. Teresa Chynczewska-Hennel tak podsumowuje Lubomirskiego: „Był to warchoł, intrygant, zwykły zdrajca polityczny, który pogrzebał ideę naprawy Rzeczpospolitej”. Ripostował jej prof. Henryk Wisner: „Daj nam Boże więcej takich zdrajców, a być może nie było by rozbiorów.”Pomimo pogromu armii królewskiej pod Mątwami nie miała Polska trudności, by zaledwie kilka lat później odnieść wielkie zwycięstwo pod Chocimiem nad Turkami. Sukcesem rokoszu było obalenie elekcji vivente rege. Gdyby do niej doszło królem Polski zostałby najpewniej chory psychicznie książę francuski. W tym wariancie Polska mogłaby nie doczekać XVIII stulecia, a w rozbiorach Polski wzięłaby nie łagodna Austria, lecz Turcja. Dzięki Lubomirskiemu na tronie zasiedli królowie polscy. Choć Wiśniowiecki nie był tak zły, jak się go dziś deformuje, zaś Sobieski nie był aż taki dobry (Lubomirski przerastał go pod każdym względem), jednak ich panowanie dało Polsce długi oddech po destruktywnych rządach Szwedów na tronie nie mógł niestety doprowadzić swej walki do końca, gdyż zmarł w sile wieku już w 1667. Prof. Wisner twierdzi, że gdyby było więcej takich jak on nie doszłoby do rozbiorów. Można ująć to inaczej. Dzięki Lubomirskiemu udało się usunąć z tronu polskiego obcych monarchów, tyleż nieudolnych, co nade wszystko wielkich mącicieli. Dzięki temu Rzeczpospolita została ocalona. Tak właśnie ogłosił to sejm w roku 1669 roku rehabilitując w pełni Lubomirskiego. Gdyby jednak Lubomirski pożył jeszcze choć z dwie dekady, prawdopodobnie zostałby królem i do rozbiorów nigdy mogłoby nie dojść. Sobieski był dobrym królem, ale miał jedną wadę: Marysieńkę. Owa francuska margrabianka uchodziła za nieślubną córkę Ludwiki Marii Gonzagi. Czy nią była w istocie to nieistotne. Faktem jest, że w dużej mierze była jej polityczną kontynuacją. W efekcie dwór nadzwyczaj dużo energii poświęcał temu, by korona pozostała w nie lubił pospolitego ruszenia, które nigdy nie pomaszerowałoby wojować pod Wiedniem. Jego plan polegał na stopniowej rezygnacji z pospolitego ruszenia na rzecz stałej armii wiek – pospolite ruszenie pokonuje władcę LitwyJuż po śmierci Sobieskiego, pospolite ruszenie pod dowództwem Michała Serwacego Wiśniowieckiego pokazało swoją wyższość nad „nowoczesną” armią Sapiehów, wygrywając 18 listopada 1700 roku bitwę pod Olkienikami. Jak pisze Radosław Sikora: „Bitwa olkienicka 1700 roku jest jednym z ciekawszych przykładów pokazujących, że atuty doświadczenia i profesjonalizmu nie muszą zapewnić zwycięstwa. Niemal wszystkie źródła podkreślają dużą różnicę w doświadczeniu i wyszkoleniu walczących stron. Różnicę korzystną dla wojsk Sapiehów! Także różnica doświadczenia wodzów obu stron predysponowała stronę sapieżyńską do zwycięstwa… A jednak to „republikanci” bitwę wygrali. Co więc przeważyło szalę pięciogodzinnej bitwy? Było to z jednej strony zajuszenie szlachty, która miała już serdecznie dość tyrańskich rządów znienawidzonych Sapiehów. Rządów, które trwały kilkanaście lat. Rządów, które cechowały się nieznanym wcześniej rozpasaniem regularnego wojska litewskiego, wykorzystywanego do walki z przeciwnikami politycznymi Sapiehów… Okazało się, że dobrze umotywowani do walki ludzie wygrali bitwę pomimo tego, że na każdym szczeblu znacznie ustępowali przeciwnikowi i doświadczeniem, i umiejętnościami. Wola walki zwyciężyła.”Naturalnie, można znaleźć liczne przykłady, kiedy pospolite ruszenie przegrywało bitwy. Ale tak samo można je znaleźć dla armii regularnych. Problem w tym, że zamilcza się wielkie zwycięstwa pospolitego ruszenia, a eksponuje jedynie porażki. Dla armii zaciężnych obowiązuje inna zasada: przemilcza się porażki, sławi zaś sukcesy. Nawet husaria, która ma opinię „najlepszej kawalerii świata” ma na swoim koncie wielkie porażki, co więcej pod znakomitymi dowództwami: Dobrynicze 1605 — porażka husarii z Rosjanami, Cecora 1620 — porażka husarii pod wodzą wybitnego Stanisława Żółkiewskiego z Turkami i Tatarami, Kłecko 1656- porażka husarii pod wodzą Stefana Czarnieckiego (tego z hymnu) z mniej licznymi wojskami szwedzkimi, Parkany 1683 — porażka husarii dowodzonej przez Sobieskiego z Turkami (Radosław Sikora: Husara — duma polskiego oręża, Kraków 2019).Francuskie pospolite ruszenie pokonuje starą EuropęGdy upadała Rzeczpospolita, Legiony Polskie walczyły po stronie Rewolucji Francuskiej. Jakiż to symbol! Głównym mentorem ideowym jej wodzów był Jan Jakub Rousseau, największy antysystemowiec zachodni, który jako jeden z niewielu ówczesnych intelektualistów sławił sarmacką Polskę, wyprzedzając w tym Nietzschego, czołowego filozofa współczesności. Do współczesnych mas inteligenckich te dwa wielkie fakty wciąż jeszcze nie dotarły. Rewolucja Francuska zburzyła starą monarchiczną Europę (tę, która zniszczyła Rzeczpospolitą!), pozwalając wygrać demokracji, która nader powoli wciąż ewoluuje. Rewolucja Francuska pokazała też, że pospolite ruszenie może być potężniejsze niż wszystkie zawodowe armie razem wzięte. Ówczesne koalicje antyfrancuskie to była wielka wojna całej starej Europy z pospolitym ruszeniem narodu francuskiego. Wojna zakończona zwycięstwem pospolitego dzisiejszej Polsce, która stawia zaledwie pierwsze nieśmiałe kroki na drodze odbudowy świadomości narodowej poprzez zrozumienie dawnej Rzeczpospolitej, sformułowanie „pospolite ruszenie” służy zazwyczaj jako epitet pejoratywny określający bezładny zryw. Nie tylko Neumann takie rzeczy mówi, ale i przeciwna mu prawica wielokrotnie podkreśla, że opozycja jest tak nieudolna jak pospolite ruszenie. Dziwne to, gdyż projekt budowy Wojsk Obrony Terytorialnej to mimo wszystko nieśmiałe nawiązanie do pospolitego ruszenia. Siennicki, naczelny „Polska The Times” mówi: „naprzeciwko sprawnej maszynerii, mamy ledwie pospolite ruszenie, które zaledwie bawi się w politykę, układając klocki”. Smutne to, że nasza elita swoim rozumieniem dawnej Rzeczpospolitej stoi niżej niż Rousseau i Nietzsche — czołowi filozofowie francuscy i niemieccy, których myśl sukcesywnie przebudowuje Europę od czasu upadku Rzeczypospolitej. Nie jest to specjalnie dziwne, gdyż w dzisiejszej Polsce walczą ze sobą pogrobowcy PRL-u z pogrobowcami II RP. Głębiej polska świadomość póki co nie sięga (poza bibelotami i cepeliadą).XIX wiek – Szwajcaria przejmuje polskie pospolite ruszeniePóki co serce demokracji europejskiej bije w Szwajcarii. Nie ma tam armii zawodowej, jest system pospolitego ruszenia, oparty na zmilitaryzowanym społeczeństwie. Szwajcarzy ujmują go tak: Szwajcaria nie ma armii, Szwajcaria jest wskazuje się na przykład Szwajcarii słyszymy: nie da się tego zastosować w Polsce, bo Szwajcaria to zupełnie inny kraj i ma zupełnie inne położenie. Opinie takie opierają się na geopolitycznej ignorancji. Pospolite ruszenie rozwinęło się w Szwajcarii nie dlatego, że jest mała, lecz dlatego, że …przeszczepiono tam polskie czasie kiedy na okoliczność 150. rocznicy Powstania Styczniowego marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, z wykształcenia historyk po KULu (ach, ci historycy!), z pogardą odniósł się do tegoż powstania („Takie obchody, jakie powstanie”), płk dr Juerg Stuessi-Lauterburg, dyrektor Szwajcarskiej Biblioteki Wojskowej, na konferencji zorganizowanej przez Ambasadę Szwajcarii, oznajmił, że Powstanie Styczniowe stworzyło szwajcarski system obronny, szwajcarskie pospolite ruszenie. Polski wzorzec im zaimponował, a sytuacja Szwajcarii jest nader analogiczna jak Polski: małe państwo wciśnięte między mocarstwami, któremu w przeszłości groziły transmisyjnym polskich wzorców była obecność w Polsce w czasie styczniowego powstania obserwatora ze Szwajcarii, Franza von Erlach, którego raport, a następnie książka „Prowadzenie wojny przez Polaków w 1863 roku” wpłynęły na planowanie obrony Konfederacji Szwajcarskiej. Nikt z żyjących ówcześnie ludzi nie napisał tak szczegółowej analizy armii powstańczej. „Doświadczenie Powstania Styczniowego ukształtowało szwajcarską doktrynę obronną funkcjonującą do dzisiaj” — powiedział w 2013 roku szwajcarski historyk wojskowości, dodając: „Polska była w Szwajcarii popularna. To nadzwyczajne uznanie powstało najpierw za sprawą godnej pochwały Konstytucji z 3 maja 1791 roku. 3 maja 1863 roku odbywały się w miastach szwajcarskich ogromne demonstracje organizowane spontanicznie przez ludność, ale z udziałem oddziałów wojska, powstawały komitety poparcia dla Polski (…) Erlach swoim rodakom przekazał ważne doświadczenia wojskowe opisujące model pospolitego ruszenia, wykorzystującego często zaimprowizowaną broń i uwarunkowania lokalne. Były one dla nas bardzo ważne”.Oto co pisał Erlach o Polakach: „Naród polski, o ile poznałem go z obserwacji i z niejakiej znajomości jego dziejów, jest narodem zdolnym do najwyższego rozwoju umysłowego, oraz posiadającym łagodne i humanitarne obyczaje. Z uzasadnioną dumą Polak wspomina o tym, że żaden z jego panujących nie zginął śmiercią gwałtowną, jak tylu mocarzy innych krajów, że u nich nie było nigdy wojen religijnych, ale zawsze panowała tolerancja wyznaniowa, że chłop polski nigdy nie był niewolnikiem, ale tylko przywiązanym do gleby. Cudzoziemca uderza tu pewna rycerskość ludzi, ich zdolność debatowania o sprawach publicznych, nieznana nigdzie samodzielność kobiet, łagodność w postępowaniu z jeńcami. Te rysy charakteru narodowego ujmują tym więcej w zestawieniu ze zwierzęcą dzikością Moskali. (…) Między obecnym polskim powstaniem i wojskowością szwajcarską istnieje pewne pokrewieństwo duchowe”.Pokrewieństwo Polski i Szwajcarii nie sprowadza się do podobieństw powierzchownych, lecz ma charakter fundamentalny. W tekście „Dziedzictwo celtyckie i starożytne dzieje naszego kraju” opisałem geopolityczny charakter podobieństw między naszymi krajami. Polska leży w środkowoeuropejskiej strefie zgniotu, zaś Szwajcaria leży w zachodnioeuropejskiej strefie zgniotu i jest krajem otoczonym naturalnymi granicami ochronnymi: góry na południu, wielkie jeziora i wielkie rzeki z pozostałych stron. Gdy upadła Rzeczpospolita, Szwajcaria przejęła sarmacką ideę pacyfizmu opartego na militaryzmie historycy piszą, że pospolite ruszenie od średniowiecza jest już przeżytkiem. Naturalnie, dla snujących mokre sny imperialne pospolite ruszenie jest przeżytkiem. Nigdy jednak nie będzie przeżytkiem w realnych demokracjach, gdzie siłę pielęgnuje się jedynie do obrony, nie do ataku. W systemach dążących do demokracji pospolite ruszenie jest Mariusz Agnosiewicz Źródło:
Based on the original works of Mikołaj Gomółka (c. 1535 – 1591), Władysław of Gielniów (c.1440 – c. 1505), Wacław of Szamotuły (c. 1525 – c. 1560) or Mikołaj Sęp Szarzyński (c. 1550 – 1581), Pospolite Ruszenie’s blistering rock hymns create an entirely new sonic experience. Their music takes the listeners on a journey back
Pospolite ruszenie przeciw nowotworom: 9788390299464: Books - Amazon.ca. Skip to main content.ca. Hello Select your address Books
Published on January 8, 2009 Polityka W 2008 roku w samej Francji powstały 3 nowe lewicowe partie. Na całym kontynencie antykapitaliści zbierają siły… przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. „Wystarczy tego dobrego!” –nowy temat przewodni Jean-Luca Mélenchona i jego kolegów z ostatnio powstałej Parti de gauche francais (Partia lewicy) odzwierciedla odczucia skrajnej lewicy w Europie. Nie jest tajemnicą, że socjaliści cierpią z powodu głębokiego kryzysu tożsamości, który ich paraliżuje. Co gorsza, bratają się z wrogami. Nowoczesna lewica musi iść na kompromis i zaakceptować flirty z prawicą albo z centro-prawicą po to, by zdobyć władzę. Nic więc dziwnego, że niektórzy zwolennicy nie potrafią się w tej sytuacji odnaleźć. Wewnętrzne konflikty w partiach oburzają polityków, którzy odpowiadają na kryzys własnymi środkami, tworząc partie polityczne. Skrajnie prawicowe partie pozostawały w cieniu z powodu rozpadu bloku komunistycznego i zwrócenia się byłych państw Wschodu w kierunku kapitalizmu oraz z powodu sukcesu gospodarki rynkowej. Potem jednak wiatr się odwrócił: francuskie i holenderskie „nie” dla Traktatu Konstytucyjnego, irlandzkie „nie” dla Traktatu lizbońskiego oraz obecny kryzys finansowy sprawiły, że La Gauche de la Gauche (Lewica lewicy) próbuje wyciągnąć partie z impasu i rozpoczyna rewolucję. Pomiędzy potrzebą mobilizacji społecznej oraz rozczarowaniem modelem kapitalistycznym jest szansa, żeby pokazać się na scenie politycznej. We Francji neokomunizm ma problemy Powstają więc nowe partie, w których skład wchodzą trockiści, komuniści czy anarchiści. We samej Francji powstały ostatnio 3! Rzecznik Ligue Commuiste révolutionnaire (Rewolucyjna Liga Komunistyczna) Olivier Besancenot, w styczniu 2009 roku założył Nouveau Parti Anticapitaliste (Nową Partię Antykapitalistyczną). Jest to pomysł, który powstał z okazji francuskich wyborów prezydenckich w czerwcu 2007 roku. Walczący o prawa społeczne i ekologowie zebrali się w niej i liczą na popularność lidera partii. To pierwsza partia. Do tego dochodzi Parti de Gauche, założona w listopadzie 2008 roku przez byłych członków Parti Socialiste (Partii Socjalistycznej), Jean-Luca Mélenchona i Marca Doleza po tym, jak podczas kongresu w Reims (odbywającego się co trzy lata zjazdowi Partii Socjalistycznej) ich wniosek dostał minimum głosów. Oto więc partia numer dwa, czerpiąca inspirację z Die Linke, niemieckiej partii powstałej w czerwcu 2007 roku po połączeniu PDS, wywodzącej się z SED, stalinowskiej partii działającej w RFN oraz polityków, którzy odeszli z socjaldemokratycznej SPD. Die Linke, którą kierują Oskar Lafontaine i Lothar Bisky promuje antyliberalizm oraz socjalizm demokratyczny. Członkowie Parti de la Gauche Européenne (Lewicowej Partii Europejskiej) oraz skrajnie prawicowych europejskich GUE-NGL w kwietniu 2008 roku mieli 73 455 członków oraz 54 na 614 miejsc w Bundestagu. Gdy słupki SPD w sondażach spadają, a wyborcy odchodzą, Die Linke odnajduje swoje miejscu w niemieckim krajobrazie politycznym. Były przewodniczący Parti Communiste Francais (Francuskiej Partii Komunistycznej) Robert Hue w połowie grudnia założył swoje „stowarzyszenie polityczne”, które nazwał Nouvel espace progressiste (Nowa Przestrzeń postępowa). Oto numer trzy! Robert Hue różni się od swojego kolegi po fachu Mélenchona mówiąc o „sieci zwolenniczek i zwolenników w całym kraju”, którzy mogą stanowić „nową siłę postępową”, każdy sam. Ci nowi liderzy partii chcą wszyscy „zjednoczyć lewicę”. Gdzie tu jest błąd? W Europie socjaldemokraci rzadko mają ważne miejsce na scenie politycznej – oni raczej w żywy sposób „towarzyszą” i stanowią opozycję. Na Słowacji partia socjaldemokratyczna zjednoczyła się nawet ze skrajnie prawicową partią po to, by utworzyć rząd koalicyjny. Jednak w Hiszpanii Iziquierda Unida, koalicja partii lewicowych dała stanowisko przewodniczącego Cayo Larze po tym, jak próbowała zjednoczyć się z PSOE kierowaną przez Zapatero. Nowy lider, ogłosił ostatnio możliwość strajku, jeśli polityka gospodarcza rządu „dalej będzie taka.” Cel: wspólny front przed wyborami europejskimi 2009 Wraz ze zbliżającymi się wyborami europejskim, których celem jest wybranie nowych euro parlamentarzystów, którzy będą sprawować swój urząd przez najbliższe pięć lat, partie muszą zorganizować się na różnych poziomach. Czy partie zdołają się porozumieć pomimo dzielących je różnic? Skrajna lewica wydaje się jednoczyć pod przewodnictwem PGE. „Walczymy o zmianę kierunku w Europie. Jako PGE nie pokazaliśmy jasnej alternatywy po francuskim i irlandzkim ‘nie’. Celem tych wyborów europejskich jest narzucenie dyskusji o nowej Europie” – wyjaśnia Helmut Scholz, międzynarodowy przedstawiciel Die Linke. Le Parti de Gauche kierowana przez Mélenchona wzywa do „stworzenia frontu sił lewicy na czas wyborów europejskich”, rozważając zjednoczenie z partią Francisa Wurtza GUE-NGL Podczas wyborów w 2004 roku Grupa Europejskiej Partii Ludowej (Chrześcijańskich Demokratów) i Europejskich Demokratów PPE-DE otrzymała większość miejsc, a tuż za nią uplasowała się Partia Europejskich Socjalistów (PES). Partie otrzymały odpowiednio 268 i 200 miejsc na 732. GUE-NGL dostała 41 miejsc. Story by Translated from Européennes en vue : à gauche toute ! Pospolite Ruszenie Królestwa Polskiego, Warszawa. 1,361 likes · 6 talking about this. Jesteśmy grupą kultywującą tradycję Rzeczpospolitej z okresu XVII wieku. Front Narodowy we Francji a sprawa polska Front Narodowy (Front national, FN) jest partią lokującą się mocno po prawej stronie francuskiej sceny politycznej. Od momentu powstania miał charakter nacjonalistyczny, antyeuropejski i ksenofobiczny. W retoryce programowej FN dominował populizm, przywiązanie do tradycji narodowych, niechęć do cudzoziemców i wybiórczy szacunek do kombatantów. Organizacyjnie jest to typowa partia „wodzowska”. Przez wiele lat FN był partią niszową, zaliczaną do francuskiego folkloru politycznego. Osoby obserwujące w miarę uważnie scenę polityczną we Francji wiedzą, że we francuskim społeczeństwie od dawna ścierały się dwie główne wizje polityczne: lewicowa, nawiązująca do tradycji Rewolucji Francuskiej (wolność, równość, braterstwo), którą uosabiały Partia Socjalistyczna (Parti Socialiste,PS) i Francuska Partia Komunistyczna (Parti communiste français,FPK). Aktualnie u władzy są socjaliści. Komuniści zostali zmarginalizowani, chociaż w przeszłości wchodzili nawet w skład rządu; prawicowa, której XX-wieczną emanacją był gen. Charles de Gaulle i partie gaullistowskie. Aktualnie są to Republikanie (Les Républicains, LR), główni kandydaci do przejęcia władzy po socjalistach. LR również nawiązuje do idei Rewolucji Francuskiej, łącznie z kategoryczną zasadą rozdziału Kościoła od państwa. Bazą dla funkcjonowania obecnego systemu politycznego Francji jest Konstytucja V Republiki skrojona na wymiar wielkiego polityka i wizjonera, jakim był gen. de Gaulle. Różni się ona od innych europejskich konstytucji głównie tym, że daje bardzo szerokie uprawnienia prezydentowi, który wg swojego uznania mianuje i odwołuje premiera, przewodzi Radzie Ministrów, wydaje dekrety oraz odpowiada realnie za politykę zagraniczną i obronną państwa (szefowie obu resortów to tzw. ministrowie prezydenccy). Krytykowana przez lewicę Konstytucja została przez nich chętnie zaakceptowana w momencie, gdy sami doszli do władzy (prezydent François Mitterand). Co więcej, sprawdziła się w okresie pierwszej „kohabitacji”, gdy prezydentem był socjalista, a większość parlamentarną mieli gauliści. Dominującą rolę prezydenta osłabił nieco gaulista Jacques Chirac, skracając prezydencką kadencję z 7 do 5 lat. Nadal jednak – jak mówią Francuzi – prezydent jest kimś w rodzaju króla. by Mathias Destal, CC BY W tym momencie możemy przejść do analizy sytuacji Frontu Narodowego i faktu, że jego przewodnicząca Marine Le Pen ma obecnie najwyższe notowania przed kwietniowymi wyborami prezydenckimi we Francji. Front Narodowy założył w 1972 r. Jean-Marie Le Pen, kombatant wojen kolonialnych Francji w Indochinach i w Algierii. Stosunkowo szybko wywalczył sobie miejsce na francuskiej scenie politycznej. Stało się tak dzięki dwóm czynnikom: 1. dość licznym środowiskom skrajnej prawicy – nie zapominajmy, że Francja, to także kolonializm oraz skrzętnie przez Francuzów unikany temat współpracy z Hitlerem w okresie Vichy i gen. Petaina; 2. osobistym zdolnościom – Le Pen był „zwierzęciem politycznym”, człowiekiem medialnym, demagogiem, który stosunkowo łatwo docierał ze swoimi hasłami do wielu Francuzów. Jego bronią – jako skrajnego polityka – była prowokacja. Populistyczne tezy przywódcy FN w zasadzie nie trafiały do wyrobionego politycznie wyborcy francuskiego, bazującego na 200-letniej tradycji demokracji, tolerancji i laickości. Jednak to nie do niego były kierowane. Le Pen wykorzystywał rzadkie przypadki, gdy był zapraszany przez francuskie telewizje, do prowadzenia ostrych, politycznych debat, tak, aby zostały one na długo w pamięci widzów. Chętnie posługiwał się wówczas retoryką antysemicką. Po publicznych stwierdzeniach, że Holokaust był „detalem II wojny światowej”, czy też posłużeniu się kalamburem Durafour (przeciwnik polityczny Le Pena) – crematoire (w wolnym skojarzeniu – piec… krematoryjny), bywał pozywany do sądów, a jego nazwisko nie schodziło z pierwszych stron gazet. Stawał się dzięki temu coraz bardziej rozpoznawalny, bez wydawania ogromnych pieniędzy na promocję siebie i swojej partii. W styczniu 2011 r. kierownictwo Frontu Narodowego przejęła jego córka Marine. „Ucywilizowała” nieco wizerunek partii rezygnując z retoryki antysemickiej. Od tego momentu notowania FN stale rosły: w 2014 r. partia wygrała wybory europejskie, w 2015 r. uzyskała w pierwszej turze największą ilość głosów w wyborach regionalnych. Z kolei sama przywódczyni w 2012 roku odniosła swój pierwszy sukces, zdobywając jako kandydat w wyborach prezydenckich prawie 18% głosów i zajmując 3 miejsce wśród 10 kandydatów. by Blandine Le Cain, CC BY Przyczyn takiej sytuacji jest kilka. Po pierwsze, zmęczenie elektoratu rządami dotychczasowych partii – czy to lewicowych, czy prawicowych. Po drugie, problemy gospodarcze Francji. Po trzecie, narastający problem imigracyjny, łączony z narastającym lawinowo zagrożeniem terroryzmem. Aktualnie Marine Le Pen prowadzi w sondażach przed wyborami prezydenckimi. Na pewno przejdzie do II tury. Czy zostanie prezydentem Francji – trudno powiedzieć. Ma naprawdę duże szanse, gdyż jej kontrkandydaci na scenie politycznej co i raz się kompromitują wzmacniając jej pozycję. Jedno jest pewne. Wygrana Marine Le Pen oznaczałaby fundamentalny zwrot na francuskiej scenie politycznej. Byłby to też duży wstrząs dla Europy. Wystarczy wspomnieć, że jej wyborcze hasła, to wystąpienie Francji z NATO, referendum w sprawie wystąpienia z UE, opuszczenie strefy Schengen, powrót do waluty narodowej. Popularność FN i jej przywódczyni zmusza inne partie na francuskiej scenie politycznej do operowania podobnymi, skrajnie populistycznymi hasłami. Doskonałym przykładem były pomysły prezydenta Nicolasa Sarkozego aby przymusowo deportować obywateli Rumunii romskiej narodowości, co doprowadziło do kryzysu dyplomatycznego na linii Paryż – Bukareszt. Sprawa polska Casus FN wpisuje się w coraz silniejsze w Europie nastroje antyimigranckie, nacjonalistyczne i eurosceptyczne. Jako pierwsza „chorobę” tę przechodziła Austria, później Węgry Viktora Orbána. Dzisiaj przypomina to już epidemię, którą Brexit tylko pogorszył. Gdzie jest w tej sytuacji Polska Jarosława Kaczyńskiego i Witolda Waszczykowskiego? Wydaje się, że w pozycji ostrego szpagatu. Ideologicznie PiS jest blisko FN – nacjonalizm, eurosceptycyzm, „nie” dla imigrantów. Do tego dochodzi wiodąca rola Kościoła i raczej lewicowy program gospodarczy. Praktycznie, zamiast umacniania europejskiej solidarności, budujemy mityczne Międzymorze, kochamy się z Orbanem (Lengyel, magyar – két jó barát), krytykujemy Niemcy, skonfliktowaliśmy się z Francją (to my „uczyliśmy Francuzów jeść widelcami”, o helikopterach Caracal nie wspomnę). Bierzemy pieniądze z Unii Europejskiej wieszając na niej psy. Jesteśmy za umocnieniem NATO zawierzając się Trumpowi, który deklaruje prawie samoizolację USA w stylu lat 30. oraz nieufność do Europy i członków Sojuszu, ale za to zrozumienie dla interesów Rosji. A co będzie, jeżeli jedyne dwa europejskie mocarstwa atomowe i stali członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ, czyli Wielka Brytania i Francja wypiszą się ze zjednoczonej Europy? Rozmontowujemy armię, pieniądze przeznaczając na obronę terytorialną (pospolite ruszenie przestało się sprawdzać w czasach króla Jagiełły). Społeczeństwo polskie zostało podzielone głęboko i na długo. Co ciekawe, Le Pen unikał tego typu działań i retoryki w stosunku do swoich współobywateli wierząc w swoją siłę przekonywania, a także w siłę francuskiej demokracji. Nasi rodzimi „patrioci” w niczym nie przypominają Le Pena, ani jego córki (nie ta klasa). Śledząc na podstawie deklaracji i poczynań MSZ priorytety polskiej dyplomacji trudno dopatrzyć się jakiejś głębokiej spójności. Do polityki zagranicznej weszła katastrofa smoleńska i film o rzezi wołyńskiej. Kto to zrozumie we Francji, kogo to tam obchodzi? Nasza polityka opiera się na „żołnierzach wyklętych” i totalitarnym reżimie PRL. Zapominamy, że w czasach zimnej wojny „reżim PRL” był uznawany przez wszystkich członków ONZ, z USA na czele. Tragicznym losem wybranych „żołnierzy wyklętych” interesowały się czasem obce służby specjalne przygotowując się do III wojny światowej, której Polska na pewno by nie przetrwała. To „reżim PRL” wywalczył uznanie polskiej granicy na Odrze i Nysie. Kwestionując totalnie spuściznę PRL-u i dorobek ludzi, którzy wówczas żyli i pracowali, PiS doprowadza 50 lat powojennej historii Polski do absurdu. Najbardziej przeraża fakt, że świadomie, cynicznie i w celu partykularnych interesów. Budowanie fikcyjnej rzeczywistości historycznej jawi się kalką działań polskich komunistów z lat 50. XX wieku. Jeżeli obecna „patriotyczna” filozofia będzie kontynuowana, to Polska pozostanie osamotniona i wewnętrznie skłócona jak w 1939 r. A kontrolowane przez władzę media będą zaklinać rzeczywistość opisując naszych brytyjskich i francuskich sojuszników, którzy idą nam na pomoc. Przepraszam, jeśli kogoś w tym momencie obrażę, ale jedynym optymistycznym akcentem na przyszłość pozostanie fakt mianowania Jezusa Chrystusa królem Polski. Koronacja jego matki na królową naszej ojczyzny nie uchroniła nas niestety przed żadnymi nieszczęściami, w tym przed nocą zaborów, nieszczęściami kolejnych powstań, czy katastrofą II wojny światowej. Przedstawiciele rodu Le Pen, tak ojciec, jak i córka, zdecydowanie trzeźwiej patrzą na przyszłość Francji. FN nie deklaruje rezygnacji z francuskiej broni atomowej, czy stałego członkostwa Francji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Kwestia wyjścia z NATO niewiele zmienia sytuację bezpieczeństwa Francji, a może nawet ją polepsza – Paryż nie będzie umierał za Estonię, czy Polskę, natomiast zejdzie z celownika rosyjskich rakiet i polepszy tradycyjnie dobre stosunki z Moskwą. Jeśli chodzi o referendum w sprawie wyjścia z UE, to jestem przekonany, że Francuzi powiedzą „nie”. Gdyby jednak stało się inaczej, to wpływ tego faktu na relacje z USA, Chinami, Rosją, czy Wielką Brytanią będzie znikomy. Francja ma ponadto tzw. terytoria zamorskie, od Polinezji Francuskiej i Nowej Kaledonii, po Gujanę, Martynikę, czy Gwadelupę. Ma także potężną strefę wpływów polityczno-gospodarczych w byłych koloniach (Afryka Zachodnia). Front Narodowy nie ma zamiaru osłabiać Francji. A jakie zamiary ma wobec Polski PiS? Roman R. Rost emerytowany oficer Agencji Wywiadu M1BfK.